Jeżeli nie rozumiesz mojego milczenia, nigdy nie zrozumiesz moich słów - to motto streszcza sens miejsca, które powstało dzięki Bożej Opatrzności i widnieje przy drodze do pustelni w Annaya, gdzie żył i umarł św. Szarbel z Libanu, ...i też przy drodze do naszej pustelni w Nowym Belęcinie.
W dzisiejszym świecie, pełnym niepokoju, wrzawy, hałasu, zabiegania, natłoku informacji i ciągłej komunikacji, która sięga granic absurdu, tak bardzo potrzebne są miejsca na zatrzymanie, miejsca osobne, gdzie każdy może odpocząć, odsunąć się od światowego pędu, zatrzymać i spojrzeć z innej perspektywy na to, czym żyjemy na co dzień, a nade wszystko doświadczyć ciszy i radości spotkania z Najwyższym. Po co? Aby znów powrócić do tego świata, w którym toczy się nasze życie i wypełnia się nasze powołanie. Oczyszczonym i uświęconym spotkaniem z Bogiem, który przemawia w ciszy.
Chcąc odpowiedzieć na pragnienia i tęsknoty ludzkich serc zbudowaliśmy na terenie naszego gospodarstwa agroturystycznego pustelnię, której od początku patronuje św. Szarbel, maronicki mnich i pustelnik z Libanu. Pustelnia zaistniała z łaski Boga, w miejscu wybranym i podarowanym przez Niego, w oddaleniu od głównych zabudowań i w otoczeniu nieskażonej przyrody. Została poświęcona 15 maja 2015 r. przez o. Charbela Beiroutchy, kustosza grobu św. Szarbela w Annaya za wiedzą i błogosławieństwem Księdza Arcybiskupa Stanisława Gądeckiego, Metropolity Poznańskiego, i tym samym oddana niejako Kościołowi, by służyła dla dobra Bożego ludu. Niech więc to miejsce osobne, służy każdemu człowiekowi, który pozwoli wyprowadzić się na pustynię, aby Ten który go umiłował, mógł mówić do jego serca…. Zapraszamy do przeżycia swojej pustyni zarówno ludzi świeckich, jak i duchownych, poszukujących ciszy sprzyjającej modlitwie i rozmyślaniu. Niech czas spędzony w Pustelni św. Szarbela będzie dla każdego czasem łaski, czasem odzyskanym i błogosławionym.
Niechaj Cię wielbią, Panie, wszystkie dzieła Twoje i święci Twoi niech Cię błogosławią...
oczy wszystkich oczekują na Ciebie, Ty zaś dajesz im pokarm we właściwym czasie.
Ty otwierasz swą rękę i wszystko, co żyje, nasycasz do woli.
Panie, Ty jesteś sprawiedliwy na wszystkich swych drogach i łaskawy we wszystkich swoich dziełach
(Psalm 145, 10. 15-17).
Przed Panem oręduj za nami, Święty z Libanu.
Niech nasz Bóg potężny otrze łzy nasze,
uzdrowi chorych i ma litość nad tymi, którzy już odeszli.
(Z Hymnu o św. Szarbelu)
"Są kwiaty, które zbiera się wiosną dla ozdoby; inne zaś przekwitają, by dać nowe nasiona jesienią. Są kwiaty, których płatki roznosi wiatr, ich zapach czuć z daleka, aż zdaje się wypełniać całą ziemię. Bóg tchnął swą mądrość w każdy ruch; módlcie się więc, aby ją zrozumieć i żyć zgodnie z Jego wolą, a nie po to by ją zmieniać. Wola Ojca zawsze ma na celu wasze dobro"
(św. Szarbel)
O najlepszy Stwórco światła,
Wszystko to, co zaistniało,
Jest potęgi Twojej dziełem
Wciąż wspieranym opatrznością.
Wejrzyj, Boże na grzeszników,
Co w pokorze proszą Ciebie;
Gdy Jutrzenka wzeszła świata,
Nowym światłem ich napełnij.
Niechaj Anioł Twój wybrany,
By się nami opiekował,
Tu przybędzie i obroni
Od zarazy wszelkich grzechów.
Niech oddali od nas podstęp
Złego ducha, wroga ludzi,
By zdradzieckie jego sidła
Nie spętały serc niebacznych.
Niech uwolni nas od lęku
Przed najazdem naszych granic;
Niech nam zgodę da i pokój,
A chorobom kres położy.
Odkupieni męką Syna
I przez Ducha namaszczeni,
Wysławiamy Boga Ojca
Za strzegących nas Aniołów.
Amen.
NABOŻEŃSTWO DO ŚWIĘTEGO SZARBELA
według wschodniego rytu maronickiego
(Kościół Katolicki)
"Wyjdź, aby stanąć na górze wobec Pana!" (1 Krl. 19,11)
O, Panie, możemy sobie wyobrazić, że te słowa które wypowiedziałeś do Eliasza, wyszeptałeś także Twojemu umiłowanemu słudze, a naszemu Patronowi, św. Szarbelowi.
Wszechmocny Panie nieba i ziemi, możemy wyobrazić sobie jak objawiłeś swoją chwałę św. Szarbelowi, podobnie jak to uczyniłeś wobec Eliasza, że mógłbyś przenosić góry, kruszyć skały Twoim wichrem, ogniem i trzęsieniem ziemi. Ale wiemy też, że możesz objawić się jak delikatny wietrzyk. Panie Boże, pomóż nam przezwyciężyć hałas tego świata, tak abyśmy – podobnie jak św. Eliasz i św. Szarbel mogli usłyszeć Twój delikatny szept w naszym życiu. Eliasz został wezwany na górę i tam spotkał Ciebie.
O, Panie, zostało nam to objawione przez Świętą Matkę Kościół jak również przez Twoje wierne sługi, że Twój umiłowany Szarbel również spotkał Ciebie na górze. Miał tylko dwóch towarzyszy w swoim domku na górze; Syna Bożego, którego doświadczał w Piśmie świętym i Eucharystii oraz naszą błogosławioną Matkę Maryję.
W bojaźni Bożej Eliasz zakrył twarz swoim płaszczem, gdy usłyszał Twój głos, o Panie. Święty Szarbel stawał przed Twoim Obliczem ukrytym w Najświętszym Sakramencie. Lecz o, Panie, czy dziecko może się lękać swojej matki a tym bardziej swojego Boga i Zbawiciela, który raczył przyjść na ziemię poprzez niegodne ręce kapłana i zamieszkać na zawsze pośród swoich braci w Najświętszym Sakramencie nazywając nas swoimi przyjaciółmi? Poprzez przykład św. Szarbela mówisz do nas Panie, przypominając nam swoje słowa: „ Już was nie nazywam sługami, bo sługa nie wie, co czyni pan jego, ale nazwałem was przyjaciółmi, albowiem oznajmiłem wam wszystko, co usłyszałem od Ojca mego” (J 15,15).
O, Panie, dziękujemy Ci, że dajesz nam się poznać przez Twoją obecność w Eucharystii, przez Twój Święty Kościół oraz Pismo Święte, Twoją Najświętszą Matkę, Aniołów i Świętych, a szczególnie przez postać św. Szarbela, którego czcimy ze względu na jego służbę wobec Ciebie. Modlimy się za jego wstawiennictwem, abyśmy wzrastali w świętości i bliskości z Tobą, aż staniemy twarzą twarz w wiecznej chwale Nieba. Amen.
Święty Szarbelu!
Umocnij moją wiarę i dodaj mi odwagi,
by w tych wszystkich ciemnościach
nawiedzających życie
nie szukać światła,
rozjaśniającego teraźniejszy mrok,
ale żeby w końcu zgodzić się
na ciemność dnia dzisiejszego,
która prowokując milczenie i samotność,
pomoże mi już nie tyle odkryć światło,
ile spotkać się z samym Ogniem.
Amen.
"Chrystus wie, co jest w waszych sercach i dlatego pragnie je przemieniać. Nie szukajcie prawdy poza Chrystusem. Kiedy Go poznacie, poznacie Prawdę i otrzymacie wolność i miłość. Chrystus pragnie, abyście byli wolni i nauczyli się kochać. Bądźcie pewni, że z Chrystusem zwyciężycie wszelkie zło" (św. Szarbel)
Święty Szarbel przykładem swojego życia i nieustannym wstawiennictwem u Boga apeluje do nas, abyśmy codziennie, z odwagą i w sposób bezkompromisowy, zmierzali do szczęścia wiecznego w niebie. A prowadzi tam tylko jedna droga, na którą zaprasza nas Jezus: "Jeśli kto chce pójść za Mną, niech się zaprze samego siebie, niech weźmie krzyż swój i niech Mnie naśladuje! Bo kto chce zachować swoje życie, straci je; a kto straci swe życie z powodu Mnie i Ewangelii, zachowa je" (Mk 8, 34-35). Patrząc na przykład św. Szarbela, nie bójmy się iść drogą umartwienia, zaparcia się siebie, śmierci dla grzechu, aby całkowicie jednoczyć się z Chrystusem - Źródłem Miłości - przez wytrwałą modlitwę, sakramenty pokuty i Eucharystii oraz ofiarną miłość bliźniego.
Różnorodne historie cudownych uzdrowień wskazują na fakt, że - jak trafnie zauważył A. de Saint-Exupery, autor Małego Księcia - "to, co najważniejsze, jest niewidzialne dla oczu" - a więc powrót do Boga oraz trud życia wiarą na co dzień. Główną misją św. Szarbela było i jest uświadamianie ludziom, poprzez znaki i cuda, że Bóg istnieje, że czas naszego ziemskiego życia jest krótki i nie można go marnować, lecz trzeba go wykorzystać na dojrzewanie do miłości, bo w chwili naszej śmierci będzie się liczyła tylko miłość.
Marcin Jakimowicz
Ponad 6 tysięcy uzdrowień w ciągu 60 lat. Ciało, które od ponad stu lat nie ulega rozkładowi. Brodaty pustelnik z Libanu zaskakiwał za życia i po śmierci. Zwłaszcza po śmierci. Ma
Słynący cudami Charbel jest najbardziej popularnym świętym Libanu.
Wizerunki Charbela spotykałem na każdym kroku. Na gwarnym Placu św. Piotra, na wyprażonych słońcem straganach w Guadalupe. Brodaty zakapturzony starzec zerkał na mnie z setek portretów leżących obok ton lepkich słodyczy i koszulek z królową Meksyku. Sława skromniutkiego libańskiego mnicha przerosła najśmielsze oczekiwania. Nic dziwnego. Czytając jego duchową biografię, ze zdumieniem zauważymy, że cud dosłownie goni cud. Prawdziwą eksplozję niezwykłych zjawisk zanotowano po śmierci pustelnika.
Pod cedrami Libanu
Youssef Makhlouf urodził się 8 maja 1828 r. w Bekaa-Kafra, 140 km na północ od Bejrutu. Był piątym dzieckiem w rodzinie. W domu nie przelewało się, a jednak chłopak rzadko słyszał narzekania. Rodzice zarazili go ogromną ufnością i zawierzeniem Opatrzności. Jako nastolatek długie godziny spędzał na samotnej modlitwie. Wtedy dojrzało w nim pragnienie zostania maronickim mnichem. W wieku 23 lat, wbrew woli rodziny, wstąpił do klasztoru w Mayfouk. Był zdeterminowany. Uciekł z domu na bosaka, bez kawałka chleba. Matka ruszyła w pościg razem z wujem Taniosem (ojciec Józefa zmarł, gdy chłopak miał 3 lata). Po dwóch dniach znaleźli uciekiniera w klasztorze. – Wracaj. Musisz pomóc w pracach przy domu! – wuj nie zamierzał ustępować, jednak widząc determinację syna, matka orzekła: – Niech dzieje się wola Boża! Youssef wrócił do celi. Po dwóch latach przeniesiono go do klasztoru św. Marona w Annaya, gdzie w 1853 r. złożył śluby zakonne i przyjął zakonne imię Charbel, czyli Pomazaniec Boży.
Niezwykły nauczyciel
Przez kilka kolejnych lat w klasztorze w Kfifan studiował filozofię i teologię. Na uczelni poznał niezwykłego mnicha. Uważany za życia za świętego (beatyfikowany w 1998 r. przez Jana Pawła II) Nimatullah Kassab Al-Hardini – asceta i filozof – stał się ojcem duchowym Charbela. Jego wykłady były wielką manifestacją mocy Ducha. Pewnego razu nauczyciel ostrzegł zapatrzonych w niego uczniów: „Mam przeczucie, że za chwilę runie potężny mur tego klasztoru. Uciekajmy!”. Mnisi posłuchali proroctwa i wybiegli na zewnątrz. Potężna ściana zawaliła się jak domek z kart. Uczniowie widywali często mistrza spędzającego długie nocne godziny przed Najświętszym Sakramentem. Kassab zmarł 14 grudnia 1858 roku. Jego ostatnie słowa brzmiały: „Tobie, Maryjo, powierzam mą duszę”. Gdy po sześciu latach otwarto jego grób, okazało się, że ciało pozostało nienaruszone. Przy grobie zanotowano wiele uzdrowień. Władze zakonu zdecydowały się wystawić ciało na widok publiczny aż do 1927 roku. Charbel chyba niezwykle uważnie słuchał lekcji Kassuba, skoro – jak się okazało po kilkudziesięciu latach – powtórzył jego drogę. Z detalami.
Pełne zanurzenie
Jako młody kapłan w 1860 r. Charbel był świadkiem straszliwej masakry ponad 20 tys. chrześcijan, dokonanej przez muzułmanów i druzów. Jak tylko mógł, pomagał przerażonym rodakom chroniącym się w klasztorze. Cel mojego życia? Całkowite zjednoczenie się z Bogiem – opowiadał po powrocie do klasztoru św. Marona w Annaya. Gdy jedna z jego bratanic przybyła do klasztoru, by skonsultować z nim kwestię spadku, usłyszała:
– Nie mam już nic wspólnego z tym światem. Zupełnie tak jak mój brat, który umarł w tym roku, ja umarłem w chwili, gdy opuściłem Bekaa-Kafra.
Po 16 latach pobytu w klasztorze św. Marona uzyskał zezwolenie na zamieszkanie w położonej w górach, nieopodal klasztoru, pustelni świętych Piotra i Pawła. Była niewielka. Miała zaledwie 6 metrów kwadratowych. Pustelnik narzucił sobie nieprawdopodobnie surowy rygor. Jego życie wypełniała modlitwa, umartwienia, praktyki pokutne i surowe posty. Widywano go odmawiającego godzinami Różaniec przed wizerunkiem Maryi. Pod habitem nosił włosiennicę, spał kilka godzin na dobę na twardej ziemi, jadał raz dziennie skromny, bezmięsny posiłek z resztek, które pozostały po klasztornym obiedzie. „Baranek Boży pożywał baranka. Kto kiedy widział, by Baranek pożywał baranka?” – śpiewał w swym hymnie o cudzie Eucharystii św. Efrem Syryjczyk (jego poezja jest gęsto cytowana w liturgii maronickiej).
Przez 39 lat swego kapłaństwa Charbel odprawiał Msze św. po długim przygotowaniu, a każdą Eucharystię kończył kilkugodzinnym dziękczynieniem. „Tracił” mnóstwo czasu przy Najświętszym Sakramencie. W pustelni spędził ostatnie 23 lata swego życia. Powszechnie znany był dar proroctwa, którym posługiwał. Gdy pewnego dnia wybrał się ze współbratem do pewnego chorego, w połowie drogi zatrzymał się i rzucił: „Zawróćmy, chory właśnie umarł”. Okazało się to prawdą.
Przełożeni niezwykle cenili sobie jego bezwarunkowe posłuszeństwo. Gdy poprosił opata, by dał mu chusteczkę do nosa, przełożony zdumiał się: „Dlaczego nie wziąłeś sobie jednej? Ludzie przynoszą tyle podarków i darów”. „Nie mam zwyczaju brać czegokolwiek bez pozwolenia przełożonych” – odpowiedział pustelnik. Sława świętości mnicha rozlała się po dolinach Libanu. Opowiadano o tym, jak w 1885 r. uratował plony, odganiając wodą święconą gigantyczną chmurę szarańczy. Szeptano o psychicznie chorych, którzy wychodzili z pustelni o zdrowych zmysłach, o uzdrowieniu konającego na tyfus syna księcia Rachida Beika Al-Khoury.
16 grudnia 1898 r., gdy w czasie Podniesienia trzymał w ręku Hostię, by zgodnie z maronicką liturgią prosić Boga o przyjęcie jego ofiary, Charbel dostał udaru mózgu. Zmarł osiem dni później, w Wigilię Bożego Narodzenia. Został pochowany na przyklasztornym cmentarzu. Rychło okazało się, że nie był to koniec fascynującej historii. Parafrazując anegdotę, można śmiało stwierdzić, że pokora mnicha stała się sławna w kraju i za granicą.
Eksplozja cudów
„Szalony, kto śmierć uważa za sen, mający trwać wiecznie” – wołał Efrem Syryjczyk. To, co działo się przy trumnie świątobliwego mnicha, potwierdza prawdziwość tego okrzyku. Zgodnie z zakonną tradycją, niezabalsamowane ciało zmarłego złożono we wspólnym grobie bez trumny. Tuż po pogrzebie współbracia mieli zauważyć nad miejscem pochówku oślepiające, tajemnicze światło. Było widoczne w całej dolinie przez 45 nocy od dnia pogrzebu. „Straciliśmy błyszczącą gwiazdę, która swoją świętością ochraniała Zakon, Kościół i cały Liban” – notował przeor.
Do klasztoru w Annaya zaczęły przybywać tłumy wiernych: chrześcijan i muzułmanów Gdy po czterech miesiącach specjalna urzędowa komisja otwarła grób, okazało się, że mimo wypełniającej go wody z mułem ciało jest w doskonałym stanie. Zachowało elastyczność i temperaturę ciała osoby żyjącej.
Ponadto – relacjonowali świadkowie – wydzielało przyjemny zapach oraz specyficzną ciecz. Zwłoki pustelnika złożono w drewnianej trumnie w klasztornej kaplicy. Co dwa tygodnie trzeba było zmieniać szaty nieboszczyka ze względu na nieustannie wydzielający się płyn nieznanego pochodzenia. 24 lipca 1927 r. ciało eremity zostało włożone do metalowej trumny i przeniesione do marmurowego grobowca w kościele klasztornym.
Ponieważ w 1950 r. z grobowca zaczął obficie wyciekać tajemniczy płyn, patriarcha Kościoła maronickiego wydał polecenie powtórnej ekshumacji zwłok. Dokonano jej w obecności komisji lekarskiej, przedstawicieli Kościoła oraz władz cywilnych. Ponownie okazało się, że ciało Charbela pozostało w doskonałym stanie. 7 sierpnia 1952 r. nastąpiła ponowna ekshumacja zwłok w obecności patriarchy syryjskokatolickiego, biskupów, pięciu profesorów medycyny, ministra zdrowia i innych obserwatorów. Ciało świętego eremity było nienaruszone, ale zanurzone w tajemniczym płynie. Ekshumacja z 1955 r. potwierdziła brak śladów rozkładu ciała. Podejmowane próby zahamowania wydzielania płynu (przez usunięcie niektórych narządów) nie dały żadnych rezultatów.
Do dziś zjawiska nie potrafią wyjaśnić najwybitniejsi naukowcy. Georgio Sciukrallah, ceniony libański profesor medycyny, w ciągu 17 lat badał ciało św. Charbela aż 34 razy. „Zawsze ze zdumieniem stwierdzałem, że było ono nienaruszone, giętkie, jakby zaraz po śmierci. Gdyby ciało wydzielało tylko 3 gramy płynu dziennie – a w rzeczywistości wydzielało kilka razy więcej – to w ciągu 66 lat łączna jego waga wynosiłaby 72 kg, czyli o wiele więcej aniżeli waga całego ciała. Z naukowego punktu widzenia jest to zjawisko niewytłumaczalne” – stwierdził.
Od 1950 r., gdy w Annaya zaczęto prowadzić rejestr uzdrowień, stwierdzono ich ponad 6 tysięcy. 5 grudnia 1965 r. Paweł VI beatyfikował libańskiego mistyka, a 9 października 1977 r. ogłosił go świętym Kościoła, nazywając go „cudownym kwiatem świętości”. Mnich miał obiecać, że po śmierci będzie orędował za tymi, którzy poproszą go o pomoc. Pod jednym warunkiem. Że pomodlą się przy tym za jego ojczyznę. O to, by jak prorokował Izajasz: „Liban zamienił się w ogród, a ogród za bór został uznany. By głusi usłyszeli słowa księgi, a oczy niewidomych, wolne od mroku i od ciemności, zaczęły widzieć”.
Kim są maronici?
Śpiewają hymny po syriacku (aramejsku) – w języku, którym posługiwał się sam Jezus. Kościół maronicki (modli się od VII w.) jako jedyny z Kościołów Wschodu w całości pozostaje w unii z Rzymem, nawiązanej w czasach wypraw krzyżowych. Nazwa Kościoła pochodzi od imienia św. Marona – żyjącego w IV w. mnicha i cudotwórcy. Do założonej przez niego wspólnoty wstąpiło aż 800 mnichów, którzy rozpoczęli chrystianizację kraju. Dziś na całym świecie modli się ponad 3 miliony maronitów.
Znak ognia
Maj 29, 2017 ks. Mieczysław Piotrowski
Raymond Nader, dyrektor libańskiej telewizji katolickiej Tele-Lumiere (www.telelumiere.com), od dziecka fascynował się tajemnicą Boga. Jako student próbował znaleźć naukowe wytłumaczenie aktu stworzenia, stawiał sobie najtrudniejsze teologiczne pytania dotyczące tajemnicy naszego zbawienia w śmierci i Zmartwychwstaniu Chrystusa, misterium Eucharystii, Trójcy Świętej i innych zagadnień. Szukał na nie odpowiedzi nie tylko poprzez czytanie dzieł teologicznych, ale również w wytrwałej, codziennej modlitwie i kontemplacji.
Po zawarciu sakramentu małżeństwa i przyjściu na świat dzieci wzmożone obowiązki rodzinne w połączeniu z pracą zawodową, nie pozwalały mu poświęcać tyle czasu na życie wewnętrzne, co poprzednio.
Nader wpadł jednak na bardzo oryginalny pomysł – kilka razy w ciągu roku wyjeżdżał do pobliskich klasztorów na całonocną modlitwę. Brał ze sobą Biblię oraz świece, aby wsłuchiwać się w głos Boga i w kontemplacji szukać Jego Oblicza. O godz. 22 żegnał się z żoną i dziećmi i jechał do wybranego eremu, aby tam w absolutnej ciszy rozważać teksty Pisma św. i modlić się przez całą noc. Dopiero nad ranem wracał do domu.
9 listopada 1994 r., w wigilię swoich 33. urodzin, Raymond Nader wybrał się do eremu Annaya (1350 m n.p.m.), gdzie św. Charbel Makhlouf spędził ostatnie 23 lata swojego życia sam na sam z Bogiem, osiągając szczyty świętości. Patrząc na rozgwieżdżone niebo, Raymond uświadomił sobie, że w konfrontacji z ogromem wszechświata z miliardami gwiazd i galaktyk nasza Ziemia jest nic nie znaczącą kruszyną – a cóż dopiero on sam. W jego głowie pojawiły się pytania:
„Jaka jest moja rola w tym świecie? Czy rzeczywiście, jako istota rozumna i wolna, jestem dla Boga ważniejszy od całego materialnego wszechświata?”.
Zdawał sobie sprawę, że jeżeli może zaistnieć relacja miłości między człowiekiem a Bogiem, to każdy z nich musi odgrywać w niej bardzo ważną rolę. W przeciwnym razie nic już wtedy nie miałoby sensu. Ogarnięty tymi myślami ukląkł, zapalił pięć świec, ustawiając je w formie krzyża, i zaczął czytać oraz medytować przypowieść o talentach z Ewangelii wg św. Mateusza (25, 14-30).
Było dotkliwie zimno i zbliżała się północ. W pewnym momencie Raymond poczuł podmuch gorącego wiatru; w miarę upływu czasu jego siła i temperatura wzrosła do tego stopnia, że był zmuszony zdjąć z siebie nie tylko kurtkę, ale również sweter i koszulę. Uświadomił sobie, że to zjawisko tropikalnej wichury w listopadzie jest czymś niespotykanym. Równocześnie ze zdziwieniem stwierdził, że podmuchy wiatru zginały konary drzew, ale w niewytłumaczalny sposób omijały świece, które spokojnie paliły się dalej. Nie znajdował logicznego wytłumaczenia dla tego wszystkiego, co się wokół niego działo.
W pewnym momencie utracił zmysłowy kontakt z rzeczywistością i znalazł się w innym jej wymiarze. Tak opowiadał o tym niezwykłym doświadczeniu w jednym z programów libańskiej telewizji LBC:
„Znalazłem się w innym świecie, którego piękno trudno wyrazić słowami. Zostałem ogarnięty tajemniczym światłem i obecnością całkowicie bezinteresownej, czystej Miłości, która utrzymuje wszystko w istnieniu. Zrozumiałem: jest to jeden Bóg w trzech Osobach. Straciłem zmysłowy kontakt z materialnym światem, ale zdobyłem inny rodzaj poznania, widziałem i słyszałem w inny sposób – pełniejszy, duchowy.
Kontemplowałem cudowną światłość, tak niesamowicie zachwycającą, że nie jestem w stanie słowami opisać tego doświadczenia. To światło objawiało i równocześnie zakrywało obecność niewidzialnego Boga. Stało się dla mnie oczywiste, że istnieje tylko Bóg, który jest miłością, i tylko On jest jedynym źródłem istnienia. Owo tajemnicze duchowe światło przewyższało tysiące razy światło słońca, które w porównaniu z nim wydawało się światełkiem świecy. Światło to pomimo swojego ogromu było przyjazne, niosło ze sobą słodycz miłości, radość i pokój. Nie można patrzeć w słońce gołym okiem, natomiast w to boskie światło można było patrzeć bez przerwy, nie tracąc zachwytu nad jego fascynującym pięknem.
Światło to miało krystaliczny kolor. Otaczało mnie i równocześnie przenikało, wypływało nie z jednego punktu, lecz ze wszystkich stron. Zdumiony i zachwycony pytałem się siebie: »czy nie jest to sen?«. Jednak Obecność odpowiedziała mi: »Nie, to nie jest sen. Dopiero teraz jesteś w pełni świadomy i trzeźwy«. Odpowiedź była jasna i zrozumiała, dotarła do mnie bez słów i jakiegokolwiek dźwięku. Zacząłem dalej pytać: »Kim jesteś? Gdzie ja jestem?«. Odpowiedź była natychmiastowa: »Ja jestem i jestem wszędzie«. Wtedy dotarło do mnie przesłanie: »To Ja jestem Miłością, której doświadczasz«. A więc to Bóg w Trójcy jedyny jest Miłością, którą Bóg-Człowiek Jezus Chrystus nam objawił w tajemnicy swojej śmierci i Zmartwychwstania i którą pragnie obdarować każdego człowieka.
Stało się dla mnie oczywiste, że Bóg w Trójcy jedyny zna wszystkie moje myśli i kocha mnie bezinteresowną miłością, ofiarowując mi swoje nieskończone miłosierdzie, aby podnosić mnie z każdego upadku i przebaczać wszystkie moje grzechy. Boża miłość napełniała mnie niewypowiedzianym szczęściem i pokojem. Dopiero w jej świetle poznałem całą moją niedojrzałość, grzeszność, egoizm i równocześnie pewność, że tylko wtedy będę dojrzewał do miłości, gdy pozwolę Chrystusowi, aby prowadził mnie w codziennym życiu i pomagał mi zwalczać moje wady.
W pewnym momencie zauważyłem, że to moje doświadczenie obecności Boga i tajemniczego światła zaczęło zanikać. Jednocześnie pojawił się we mnie lęk, że utracę świadomość i życie. Dlatego zacząłem się modlić: »Proszę Cię, Panie, nie odchodź, zabierz mnie ze sobą«. Wtedy Pan – jestem przekonany, że był to Jezus Chrystus – dał mi do zrozumienia, że zawsze jest i nieustannie będzie ze mną.
Moje zmysły zaczęły na nowo funkcjonować, odzyskałem słuch i zdolność widzenia. Miałem jednak wrażenie, jakbym na nowo został uwięziony w ciele. Z powodu przenikliwego zimna musiałem się natychmiast ubrać. Uświadomiłem sobie, że od momentu kiedy rozpocząłem modlitwę, minęły już cztery godziny; świece całkowicie się wypaliły, a mnie się zdawało, że trwało to wszystko tylko jedną chwilę. Nie mogłem znaleźć żadnego logicznego wytłumaczenia dla tego, co się wydarzyło. Wstałem, wziąłem Biblię i poszedłem do samochodu.
Kiedy przechodziłem obok figury św. Charbela, która stała na dziedzińcu klasztornym, nagle poczułem w lewej ręce silny ból. Moje ramię stawało się coraz gorętsze. Dopiero w samochodzie podwinąłem rękaw, aby sprawdzić, co się stało. Wtedy ze zdumieniem zauważyłem na swojej skórze wyraźny odcisk pięciu palców, jakbym został przypalony czyjąś gorącą dłonią. Po jakimś czasie znamię to przestało mnie boleć, odczuwałem tylko ciepło w tym miejscu. Nadal jednak nie mogłem zrozumieć, w jaki sposób te pięć palców odcisnęło się na moim ramieniu.
Pokazałem ten znak swojej żonie, aby się upewnić, że nie jest to tylko jakieś moje przywidzenie. W końcu zrozumiałem, że w ten sposób św. Charbel dał mi jasne potwierdzenie autentyczności mojego doświadczenia w eremie Annaya w nocy z 9 na 10 listopada 1994 r. – że nie był to sen lub jakieś moje urojenie. Udałem się wówczas do arcybiskupa Bejrutu Abiego Nadera i opowiedziałem mu o wszystkim. Po wysłuchaniu mnie biskup polecił lekarzom, aby zbadali ten tajemniczy odcisk na moim ramieniu”.
Specjaliści różnych dziedzin medycyny badali rękę Raymonda Nadera. Był wśród nich również sławny libański chirurg – dr Nabil Hokayem, który potwierdził, że ów odcisk pięciu palców na ramieniu Raymonda to ślad po oparzeniu II i III stopnia, a jego przyczyna jest nieznana. Również nie znaleziono medycznego wytłumaczenia na to, dlaczego oparzelina po kilku minutach w ogóle przestała boleć, czemu nie pojawiła się na niej żadna infekcja oraz dlaczego była ona czerwonego koloru (oparzenia mają zwykle barwę szarą albo czarną). Lekarze ponadto stwierdzili, że rana się nie zabliźniała, tak jak każda rana skóry. Fakt ten wykluczał hipotezę celowego zadrapania.
Na skórze ramienia Raymonda widać było wyraźnie przypalenie pięciu palców. Nader jest przekonany, że to św. Charbel odcisnął na nim swoją rękę, aby dać mu pewność, że jego doświadczenie obecności Boga było tak realne, jak znak na jego ramieniu. Rany te całkowicie zniknęły po pięciu dniach, nie pozostawiając żadnych blizn.
W lipcu 1995 r., w dniu liturgicznego wspomnienia św. Charbela, podczas procesji w klasztorze Annaya obok Raymonda pojawił się wiekowy mnich z kapturem na głowie. Nader nie widział jego twarzy, ale usłyszał wewnętrzny głos, który przekazał mu pierwsze orędzie św. Charbela. Po skończonym przekazie zakonnik zniknął, a Nader poczuł na swoim ramieniu taki sam ból jak pamiętnego 9 listopada 1994 r.
Okazało się, że na nowo, w tym samym miejscu co poprzednio, pojawiła się na jego ręce oparzelina w kształcie dłoni. Raymond zrozumiał, że jest to znak od Świętego Pustelnika. Od tej pory co pewien czas Nader otrzymuje od św. Charbela specjalne orędzie do przekazania ludziom. Za każdym razem orędziom tym towarzyszy pojawienie się odciśniętych palców na ramieniu Raymonda.
Orędzia owe są najpierw przekazywane do oceny władzom kościelnym, a dopiero później ludziom. Do ubiegłego roku zostały przekazane 22 orędzia św. Charbela. Wzywają one ludzi do powrotu do Boga oraz do tworzenia cywilizacji miłości przez modlitwę, pokutę i miłość bliźniego.
Oprac. ks. Mieczysław Piotrowski TChr
Wiara większa niż strach
Fot. B. Tobolski/PK
Jest Ojciec
imiennikiem św. Charbela. Czy to popularne imię w Libanie?
– Imiona świętych są w ogóle popularne w Libanie, co wynika z naszej kultury.
Imię maronickie powinno pochodzić od jakiegoś silnego świętego, bo potrzebujemy
tej ich siły na co dzień. Nigdy nie było nam łatwo zmagać się ze skalistą
ziemią naszego górzystego kraju i z przeciwnościami, jakie niosła nam historia.
Dlatego popularnymi świętymi, od których bierzemy imiona, są np. prorok Eliasz,
który przedstawiany jest z mieczem, czy św. Jerzy, który zabijał smoki.
Natomiast imię Charbel, co znaczy Historia Boga, dopiero od niedawna zyskuje
popularność. Jego kult tak naprawdę zaczął się szybko rozpowszechniać dopiero
po beatyfikacji w 1965 r., bo wcześniejsze cuda nie były zaaprobowane przez
Stolicę Apostolską. Teraz jest, jeśli można tak powiedzieć, bardzo popularny.
W czym w takim razie tkwi siła św. Charbela, który przecież nie był
wojownikiem tylko mnichem?
– Rzeczywiście, jego życie było życiem zwyczajnego człowieka. I w tej
zwyczajności jest nam bliski. Natomiast jego siła objawia się w tym, że kiedy
usłyszał głos Boga: „Zostaw wszystko, idź za Chrystusem, aby wszystko
otrzymać”, po prostu to zrobił.
Zaznaczył Ojciec, że św. Charbel jest obecnie bardzo popularnym świętym.
Zakonnicy w Annaya, gdzie znajduje się jego grób, mają więc pewnie ręce pełne
roboty?
– Nie narzekamy na brak zajęć, tym bardziej że do grobu św. Charbela
pielgrzymuje co roku jakieś 4,5 mln osób.
4,5 mln!? To nieprawdopodobne! To o milion więcej pielgrzymów, niż przybywa
co roku na naszą Jasną Górę. A Polska jest przecież zdecydowanie większym i
ludniejszym krajem niż Liban.
– Zdecydowanie. Liban ma jedynie 10,5 tys. km2 powierzchni i mieszka w nim
obecnie ponad 3 mln Libańczyków. Szacuje się przy tym, że 14 mln moich rodaków
żyje na emigracji, dosłownie na całym świecie. W samej Brazylii jest ich prawie
6 mln. I to libańscy emigranci stanowią najliczniejszą grupę pielgrzymów
przybywających do Annaya. Natomiast drugą co do liczebności są Polacy. Nie ma
miesiąca, żebyśmy nie gościli pielgrzymki z waszego kraju. Zazwyczaj trwają one
kilka dni, ale prawie zawsze Polakom zależy na tym, aby być w Annaya 22. dnia
miesiąca i uczestniczyć w uroczystej procesji odbywającej się wówczas z
udziałem Nohad Al Chami.
Nohad to kobieta uzdrowiona w 1993 r. w cudowny sposób za wstawiennictwem
św. Charbela, prawda?
– Dokładnie. Dziś ma 77 lat i mieszka w Byblos, kilkanaście kilometrów od
Annaya. Kiedy dostała udaru mózgu z powodu niedrożności tętnicy szyjnej, a w konsekwencji
paraliżu lewej połowy ciała, ona i jej rodzina modlili się za wstawiennictwem
św. Charbela. 22 stycznia 1993 r. wieczorem córka natarła jej szyję ziemią
pochodzącą z grobu świętego zmieszaną z jego olejem. W nocy Nohad przyśniło
się, że zbliżają się do niej dwaj zakonnicy. Jeden z nich powiedział: „Jestem
ojciec Charbel i przyszedłem cię zoperować”. Po chwili na swojej szyi poczuła
ręce zakonnika i silny ból. Kiedy się obudziła, zorientowała się, że może się
normalnie poruszać. Wstała więc z łóżka i w lustrze zobaczyła, że po obu
stronach szyi ma zszyte rany o długości kilkunastu centymetrów. Po pewnym
czasie ponownie we śnie ukazał jej się św. Charbel, mówiąc, że zostawił jej
blizny, aby wszyscy mogli je zobaczyć, a szczególnie ci, którzy oddalili się od
Boga i Kościoła. Polecił również kobiecie, aby każdego miesiąca w rocznicę
uzdrowienia udawała się do klasztoru w Annaya na Mszę św. I tak robi, a dzień
ten zawsze przyciąga rzesze pielgrzymów. 22 stycznia tego roku w sprawowanej u
nas Mszy św. uczestniczyło 150 tys. osób, a w niedzielę przypadającą po tym
dniu 200 tys. A trzeba pamiętać, że nie wszyscy pielgrzymi nawiedzający grób
świętego i jego pustelnię biorą udział w Eucharystii, bo nie wszyscy są
katolikami.
Z tego, co Ojciec mówi, wynika, że obecna napięta sytuacja na Bliskim
Wschodzie nie zahamowała ruchu pielgrzymkowego. Czy kiedy wokół trwa wojna, w
Libanie jest spokojnie?
– W Libanie patrzymy na całą tę sytuację nieco inaczej niż wy, Europejczycy.
Tak naprawdę chrześcijanie na całym Bliskim Wschodzie, nie tylko w Libanie,
nigdy nie żyli w pokoju. To, co się teraz u nas od kilku lat dzieje, to dla nas
nic nowego. Tak było od wieków. Jako chrześcijanie dobrze wiemy, że sam
Chrystus był prześladowany i umęczony na krzyżu. On dał nam przykład, jak żyć.
Pokazał, że mamy podążać Jego śladami. Tak naprawdę więc chrześcijanie na
Bliskim Wschodzie nie szukają pokoju. Chcemy żyć w wewnętrznym pokoju, a jest
on możliwy do osiągnięcia jedynie w Bogu. Stąd w czasie wojen i prześladowań,
jakie nas dotykały w ciągu wieków, nie myśleliśmy przede wszystkim o tym, żeby
uciekać, dlatego, że takie właśnie życie rozumiemy jako życie wiarą.
Trzeba też przyznać, że teraz, w związku z kryzysem wywołanym przez Państwo
Islamskie, sytuacja chrześcijan w Libanie jest o wiele lepsza niż w innych
krajach tego regionu. Jesteśmy zresztą jedynym państwem na Bliskim Wschodzie,
gdzie prezydentem jest chrześcijanin. Mamy wolność wyznawania naszej wiary i
stąd w Libanie można zobaczyć liczne krzyże na wzgórzach, figury Matki Bożej
czy świętych w wielu miejscach, a także usłyszeć bijące dzwony kościelne
wzywające na nabożeństwa.
Sytuacja jednak się zmienia. Do Libanu przybywają bardzo liczni uchodźcy,
którzy są przede wszystkim muzułmanami.
– Kwestia uchodźców także nie jest dla naszego państwa czymś nowym. W 1948 r.,
kiedy wojska izraelskie zajęły Palestynę, Palestyńczycy, którzy w większości
byli muzułmanami, uciekli właśnie do Libanu. Ci muzułmanie, a było ich 700
tys., żyją w naszym państwie od ponad 60 lat. Teraz przyjęliśmy ponad 1,5 mln
uciekinierów z Syrii. Oczywiście, mają oni wpływ na naszą ekonomię i
funkcjonowanie państwa, ale nie jest to dla nas coś, do czego nie bylibyśmy
przyzwyczajeni.
Państwo Islamskie podejmuje ciągłą ekspansję. Nie boicie się w związku z tym,
że wolność religijna i swobodne wyznawanie wiary także w Libanie może się
skończyć?
– Tak jak mówiłem, kryzys, którego obecnie doświadczamy, nie jest dla nas czymś
nowym. Nie zaczęliśmy się więc bać teraz. Jako chrześcijanie zawsze żyliśmy w
pewnym strachu, ale większa niż nasz strach jest nasza wiara. Wierzymy, że
zwłaszcza w tych trudnych czasach nasz pokój pochodzi od Boga, a pośrednio od
Maryi. W Libanie Maryja jest otaczana niezwykłą czcią i bardzo kochana. Wy,
Polacy, powinniście to rozumieć. Tak jak wy macie swoją Matkę Bożą
Częstochowską, tak my w Libanie mamy Matkę Bożą Libańską, która czuwa nad nami
z narodowego sanktuarium w Harissie, do którego przybywają także muzułmanie.
Również św. Charbel miał wielkie nabożeństwo do Matki Bożej. Zresztą nie tylko
miłość do Maryi nas łączy. Wydaje mi się, że naszym narodom, pomimo oddalenia
geograficznego, jest do siebie bardzo blisko. Polacy, tak jak Libańczycy, wiele
wycierpieli w swojej historii. Bardzo rozpowszechniony jest też u nas kult
Miłosierdzia Bożego, świętej siostry Faustyny i teraz także św. Jana Pawła II.
Wiara Ojca zdaje się iście libańska – jak skała. Ojciec jest jednak mnichem.
A czy inni mieszkańcy Libanu też podchodzą w ten sposób do obecnego
bliskowschodniego kryzysu?
– Przed dwoma laty, kiedy zaczynały się niepokoje, rządzący naszym krajem,
wśród których są zarówno chrześcijanie, jak i muzułmanie, podjęli wraz z
biskupami wspólną inicjatywę. Liban został poświęcony Najświętszemu Sercu
Jezusa i Matce Bożej. A odbyło się to w ten sposób, że kapłan trzymając
monstrancję z Najświętszym Sakramentem, latał helikopterem nad całym krajem,
błogosławiąc go i kropiąc wodą święconą. Równocześnie patriarcha maronicki
przewodniczył uroczystej Mszy św. z udziałem m.in. pary prezydenckiej. Podczas
niej podkreślał, jak ważny jest Bóg, Maryja i święci w utrzymaniu wolności
wyznawania wiary w Libanie. Czujemy się więc dobrze chronieni, silni wiarą,
mimo wszystkich pojawiających się problemów. Wierzymy, że jeśli przetrwamy, to
tylko dzięki Maryi i świętym.
O. Charbel Beiroutchy jest libańskim mnichem należącym do Kościoła
maronickiego, jednego ze starożytnych Kościołów Wschodu obrządku katolickiego,
który jako jedyny zachował łączność z Rzymem. Pełni również funkcję kustosza
grobu św. Charbela znajdującego się przy klasztorze w Annaya w Libanie.
Św. Charbel urodził się w libańskiej wiosce Beqaakafra w 1828 r. Jako
młody człowiek wstąpił do klasztoru w Annaya. W 1875 r. otrzymał od przełożonego
pozwolenie na pobyt w eremie położonym na przeciwległym wzgórzu, gdzie spędził
23 lata. Zmarł w 1898 r. Po śmierci jego ciało nie uległo rozkładowi, co
więcej, przez lata wydobywała się z niego oleista substancja o cudownych
właściwościach nazywana olejem św. Charbela. Proces ten zakończył się dopiero z
momentem jego beatyfikacji dokonanej przez papieża Pawła VI w 1965 r. Ten sam
papież kanonizował go w 1977 r. Św. Charbel jest uważany za jednego z
największych cudotwórców pośród świętych Kościoła. Obecnie zarejestrowano już
ponad 20 tys. uzdrowień za jego wstawiennictwem.
Dorota Porzucek
Pustelnia Świętego Szarbela w Nowym Belęcinie
Jest prawdą, że bardzo wiele osób po powrocie z belęcińskiej pustelni, nazywanej czasem "polskim Libanem", dzieli się wspaniałymi świadectwami swoich przeżyć i łask otrzymanych za wstawiennictwem św. Szarbela. Być może zostanie to kiedyś spisane w osobnym opracowaniu, jednak pragnę, aby tym razem powstało przede wszystkim świadectwo o samym miejscu oraz o ludziach, których Pan Bóg związał z tym skrawkiem wielkopolskiej ziemi, wyznaczając im na niej konkretne zadania.
Miejsce i ludzi znałam już od jakiegoś czasu, ale dopiero w listopadzie zeszłego roku udało się tak zgrać wszystkie terminy, że mogłam przyjechać do Nowego Belęcina i zamieszkać w pustelni przez kilka dni.